Joan
Czy wiesz jak to jest kochać kogoś nadmiernie.Czuć codziennie jego dotyk na swoim ciepłym policzku.Patrzeć na tą osobę z ogromną radością i wielkim poczuciem ,że życie ma sens.
Miałam wszystko ,wszystko to czego potrzebuję ,czyli prawdziwą miłość.
Kiedy patrzyłam na Leona zawsze czułam się bezpieczna. Wiedziałam ,że kiedy jest przy mnie nic mi nie grozi ,ale te szczęście nie trwało długo. Pewnego dnia w końcu uznał mnie mój boski rodzic.
Wszyscy obozowicze oraz Chejron i Pan D mieli podejrzenia ,że to może być Apolla ,ponieważ miałam wspaniały dar do tańca i sztuki.Moje rysunki zawsze zdobiły ściany w Wielkim Domu.
Ale niestety stało się to czego najbardziej się bałam ,moim prawdziwym ojcem okazał się Hefajstos.
Bóg ognia i kowali. Pierwsze co zrobiłam to pobiegłam do Bunkra 9 i tam zaczął dziać się mój koszmar.
Wparowałam jak poparzona do Bunkra i zastałam mojego chłopaka montującego coś przy konsoli.
-Leo ,mój rodzic mnie uznał!-wydusiłam ze łzami w oczach.
-Czemu płaczesz? Przecież to świetna wiadomość! W końcu wiesz kto jest twoim rodzicem.-powiedział z troską dotykając swoją ręką mojego policzka.
-Leo ,bo...bo moim ojcem jest Hefajstos! My nie możemy być dłużej razem!-krzyknęłam jeszcze bardziej płacząc.Czułam jak strugi moich łez spływają po mojej twarzy.Nie przejmowałam się rozmazanym makijażem ,ponieważ nie to było teraz ważne.
-Na pewno jest jakieś rozwiązanie.Bardzo cię kocham i nie dopuszczę do tego żeby nas związek się rozpadł.-powiedział jednocześnie mnie pocieszając.
-Nie ma żadnego wyjścia. Zasady mówią jasno "Nie można spotykać się z osobą ze swojego domku".
Ja też cię bardzo kocham ale trzeba coś zrobić.
-Mam pomysł zostańmy przyjaciółmi.Zawsze będę cię kochał ale mam nadzieję ,że ta miłość będzie nadal rosnąć z każdym dniem.Zachowujmy się jak rodzina ,czyli bądźmy bardzo kochającym się rodzeństwem.Spróbujmy tak zrobić ,a jeżeli nam się nie uda znajdziemy inne rozwiązanie.-zaproponował ze smutkiem.
-Dobrze ,wchodzę w to.Kocham cię.-powiedziałam i przytuliłam się do Leo.
Czułam ciepło płynące od Valdez'a ,czułam tą miłość która nas łączy ,ale wiedziałam że niedługo to wszystko minie.
Wyszłam bez słowa z Bunkra.Poszłam w głąb lasu.Chciałam być sama.Usiadłam pod wielkim świerkiem i pogrążyłam się w raniących ale prawdziwych myślach.Marzyłam ,żeby to co się stało to był tylko jeden z moich wielu koszmarów nocnych.Uszczypnęłam się w rękę i nic się nie stało.Czyli to nie jest sen to tragiczna prawda.Straciłam jedyną ważną rzecz w moim życiu.Kochającego chłopaka.
Wyciągnęłam z kieszeni moich niebieskich spodni spinkę. Dotknęłam jej i zamieniła się w sztylet. Zaczęłam bawić się nim ,patrzyłam na klingę ,która błyszczała w blasku słońca.
Bogowie dlaczego tacy jesteście!-krzyknęłam ze złością.
Po 5 minutach siedzenie pod głupim drzewem poczułam okropne zimno.Nagle atmosfera zrobiła się chłodna i niebezpieczna.Miałam złe przeczucia i po chwili zza drzew wyszła kobieta.....
Mam nadzieję ,że rozdział wam się spodoba i bardzo przepraszam że taki krótki ale następny będzie dłuższy. Bardzo proszę o komentarze. Prosiłabym abyście wyrazili opinie o tym rozdziale :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz